Alfons Kułakowski urodził się 9 maja 1927 r. w Osiczynie niedaleko Berdyczowa (dziś zachodnia Ukraina). Na początku lat trzydziestych, wraz z rodziną został przymusowo przesiedlony do Bakczaru na Syberii. W 1944 r. uciekł z zesłania. W 1945 r. został przyjęty na II rok uczelni malarskiej w Ałma-Acie. Na III roku przerwał studia, by kontynuować je w Leningradzie. Po czterech latach wrócił jednak na uczelnię w Ałma-Acie, a na podstawie przedstawionych prac został przyjęty na V rok. W 1953 r. przeniósł się do Samary, trzy lata później został przyjęty do Związku Plastyków ZSRR. W 1992 r. wrócił do Ałma-Aty. W 1997 r. przyjechał do Polski jako repatriant i osiadł w Witoszowie pod Iławą. Malarstwo pomogło artyście odnaleźć rozrzuconych po świecie członków rodziny. W Moskwie spotkał po 27 latach rozłąki kuzynki: Wandę i Helenę, a w Samarze brata stryjecznego Edika, którego nie widział od 37 lat. Mieszkający na Florydzie jego brat Kazik dowiedział się z radia polonijnego o wystawie. Nie widzieli się od 70 lat.
W lutym 2009 r. spłonął dom Alfonsa Kułakowskiego wraz z ponad 6 tysiącami prac. Ocalały jedynie dzieła, które wystawiane były wówczas w Brukseli. Artysta nie zarzucił swojej działalności – pogodził się z wielką stratą, czerpie z niej swoistą inspirację do dalszych poszukiwań artystycznych. Twierdzi, iż nowe prace zmieniły się na bardziej filozoficzne.
23 stycznia 2016 r. w olsztyńskiej Filharmonii odbyła się premiera filmu „Bracia” – opowieści o historii życia Alfonsa i Mieczysława Kułakowskich. Dokument wyreżyserował Wojciech Staroń.
Na wystawie w Galerii Elektor prezentujemy jego ostatnie obrazy inspirowane pejzażem Warmii i Mazur. Po burzliwych losach artysta osiadł w Olsztynie, tam w pięknej, pełnej światła pracowni żyje i maluje. Ma spokój. Czy spokój zewnętrzny oznacza spokój duszy?
Malarstwo Alfonsa Kułakowskiego pełne koloru i gestu malarskiego opowiada o wędrówce i wyborach jego duszy.
Pejzaże duszy.Zimowy słoneczny dzień, duże okno – prawie na całą ścianę, za oknem bezbarwny, zamknięty murem krajobraz, z gruzem i kamieniami na pierwszym planie, przypominającymi, że w budynku trwa remont. Dalej, w tle, prześwitują konary drzew – teraz szare i bezlistne, ale zapowiadające zieleń wiosny i lata. W oczach właściciela okna i krajobrazu za oknem – Alfonsa Kułakowskiego, widać tęsknotę, słychać ją też w jego głosie, w mowie z miękkim zaśpiewem, charakterystycznym dla Polaków „stamtąd” – ze Wschodu. Artysta mówi wprost o widoku za oknem – jak jest dla niego ważny, i że brakuje mu w nim zieleni, przestrzeni.
W tym, co mówi, czuć tęsknotę za czymś więcej – może za życiem, które zbyt szybko mija,
za ludźmi, których już nie ma, wreszcie może za miastami swojej młodości – Samarą i
Ałma-Atą, których nazwy brzmią jak ze wschodniej baśni. Życie Alfonsa Kułakowskiego baśnią nie było – podobnie jak dla wielu Polaków mieszkających na Wschodzie – pozbawionych rodzin, ziemi, wywiezionych w głąb Rosji, którzy jak nikt inny odczuli na sobie „wilcze zęby” historii XX wieku. Jednak w postawie Alfonsa – bo tak prawie od razu chce się go nazywać, jak kogoś bliskiego – jest tyle młodości i życia, pogody ducha i planów obrazów, które jeszcze chce namalować. Trudno uwierzyć w metrykę, w to, że przed nami stoi 90-letni mężczyzna. Malarz zapewne miałby na to jedną, oczywistą dla niego odpowiedź – „To dusza”. Wtedy, kiedy tak patrzę na niego i na jego prace, kiedy go słucham, przychodzą mi na myśl słowa –„pejzaże duszy”. A duszę Alfons Kułakowski ma piękną i głęboką, co widać na obrazach – warto im się przyjrzeć.
Olsztyńska pracownia malarza, dzięki jego pracom, które są tu niemal wszędzie, jest pełna kolorów i światła: drgania i szumu liści, ruchu fal na jeziorze, wschodów i zachodów słońca, odbijającego się w wodzie blasku księżyca, niepozornego ruchu chmur, nieba tuż przed burzą i po deszczu. W tle pejzaży, zazwyczaj gdzieś w oddali, można zauważyć czasami postaci ludzkie – jakaś para, może zakochani, płynący w łódce, ktoś ledwo widoczny wśród drzew, ktoś inny wyłaniający się z cienia. Te obrazy naprawdę żyją, wciągają z łatwością w swój świat – ma się ochotę w nim zagłębić i pozostać już na zawsze w feerii barw. Na tym chyba polega siła tego malarstwa, które będąc tak blisko przyrody i natury, ma w sobie coś głęboko duchowego, co wypływa z wnętrze samego artysty.
Alfons Kułakowski, mimo że nazywany postimpresjonistą, to twórca odrębny, chciałoby się powiedzieć – osobny. Nieprzypadkowo tak często mówi o zbawiennej „ciszy”, jaką daje mu praca, i jaka jest zarazem warunkiem pracy – czymś, bez czego malowanie byłoby niemożliwe. Przywodzi to na myśl podejście artystów mistyków, tworzących w przekonaniu, że należy wsłuchać się w swój wewnętrzny głos – który zarazem jest głosem Boskim – i szukać go, ale patrząc uważnie na świat wokół. Alfons Kułakowski odkrył swój głos już jako kilkulatek, podczas mszy świętej w kościele, kiedy usłyszał muzykę organową. Wtedy to właśnie narodził się jako artysta i przyszły malarz – to znaczy narodziła się jego dusza. To dla niego ważne wspomnienie – jedno z pierwszych i tych najistotniejszych, które można teraz interpretować jako projekcję jego przyszłej drogi twórczej. A ta, jak sam mówi – wtrącając przy tym w formie usprawiedliwienia, że tak naprawdę czuje – była i jest blisko Boga. Nieprzypadkowo i jakże trafnie jedna z jego poprzednich wystaw nosiła tytuł „Okno do Boga”.
Ten wewnętrzny głos – głos duszy, a zarazem głos Boga, jak wierzy Alfons Kułakowski, udziela się nie tylko nam, ale też przyrodzie – przecież drzewa też starzeją się jak ludzie. To pulsowanie duszy czuć w całym malarstwie Kułakowskiego, które jest zarówno sensoryczne, nasycone powietrzem i pejzażem jak płótna impresjonistów, jak również głęboko wewnętrzne – bliskie wschodniej duchowości. Jednocześnie autor na pytanie – dlaczego i dla kogo maluje, odpowiada w prosty sposób: „Maluję tylko dla siebie, ale jak namaluję dla siebie, to będzie podobało się innym. Jeżeli mi nie będzie się podobało, to nie będzie potrzebne nikomu. Każdy artysta powinien malować dla siebie”. W tym pozornym tworzeniu „dla siebie” kryje się fenomen i tajemnica prawdziwej sztuki – sztuki podporządkowanej twórczemu imperatywowi, nie ulegającej modom i wiernej swojemu indywidualnemu głosowi.
„Malarz z Warmii i Mazur” – taki tytuł wybrał dla siebie Alfons Kułakowski na tę wystawę. Prosty, ale jakże znaczący, jakby w ten sposób artysta chciał podkreślić swoją przynależność do konkretnego miejsca i powiedzieć – „Jestem stąd”. Brzmi to niemal jak deklaracja, w której nie chodzi raczej tylko o zwrócenie uwagi na określony region Polski, ale którą traktuję jako credo twórcze i demonstrację postawy artystycznej. A ta w tym przypadku opiera się na poczuciu łączności z miejscem – niekoniecznie wcale tym konkretnie wskazanym, ale z Ziemią i Przyrodą jako takimi – słowem z Naturą w całej jej różnorodności i bogactwie. W tym sensie Alfons Kułakowski jest malarzem uniwersalnym, którego trudno przypisać do jakiejś szkoły, miejsca i czasu, który czując się Polakiem, jest jednocześnie obywatelem świata, tym, który wciąż szuka piękna w otaczającej nas naturze. A ta na Warmii i Mazurach jest wspaniała, hojnie i szczodrze obdarza tych, którzy chcą z niej czerpać – tak jak Alfons Kułakowski. Szczęśliwy to zatem traf, a może nieprzypadkowy wybór serca, że właśnie tu – na Warmii i Mazurach, artysta znalazł po latach swój polski dom.
Kiedy zamykają się za nami drzwi pracowni, wydaje mi się, że zostawiam za sobą inny świat – który żyje na obrazach i o których tak zwyczajnie i prawdziwie opowiada sam autor. Gdy patrzę na niego i słucham, mam wrażenie jasności, czegoś dobrego, promieniującego ciepłem i energią, mądrością i siłą wypływającymi z głębi duszy i serca. Zastanawiam się, znając losy Alfonsa i jego brata, z którym w zdrowiu i chorobie przeżyli niemal całe życie, i o których tak pięknie opowiedział Wojciech Staroń w filmie „Bracia” – jak to możliwe? Jak to możliwe, że po tylu stratach – w tym po tej ostatniej, tak bolesnej, kiedy spalił się dom w Polsce z dorobkiem życia i wszystkimi obrazami – można mieć w sobie taką siłę i jasność, że można tak malować? Bardzo chcielibyśmy, aby blask tej jasności
i światła tej sztuki – dzięki naszej wystawie, poprzez pokazane tu obrazy – rozświetlił i ogrzał innych, i rozniósł się dalej po świecie. Vincent van Gogh, w jednym ze swoich ostatnich listów, przeczuwając zbliżający się koniec, napisał – „Mogą za nas mówić jedynie nasze obrazy”. O Alfonsie Kułakowskim i jego sztuce powiedziałabym, po spotkaniu z nim, którego blask pozostanie we mnie na zawsze – „Mogą za nas mówić nie tylko nasze obrazy”.
Elżbieta Szymańska
Mazowiecki Instytut Kultury
Szybki. Uważny. Zawsze samotny, zwłaszcza kiedy patrzy poprzez swoje niebieskie oczy prosto w oczy mówiącego. Złapać się z nim wzrokiem to jakby dostąpić pełnego zrozumienia. O tak, czeka się na chwile, kiedy to jego świadomość przyjmie cię do wiadomości. Taka wymiana odżywia duszę, zmienia Cię od środka. Bo on żyje w swoim własnym świecie, jest jakby nieobecny, ale odpowiada zawsze celnie i zawsze zaskakująco. Dowcipny, ale nie zabawny. Wiekowy, ale nie stary. Czasami wyrzuci z siebie parę słów, pozornie nie związanych ze sobą, ale kiedy już zaistnieją w wibrującym powietrzu to zachodzi między nimi alchemiczna reakcja w wyniku której tworzy się głęboki sens. W umyśle słyszącego.
Ma swoje zdanie, ale się go nie trzyma. Gotów jest je zawsze puścić wolno, ale pod warunkiem, że spojrzysz mu prosto w oczy kiedy wypowiadasz własną prawdę. Maluje kilkadziesiąt obrazów naraz, ale nikt go nie widział podczas malowania. Owszem, z boku stoi jakaś sztaluga, leży parę pędzli, jakieś tubki z farbą. Wszystko napięte, ale spokojne i lekkie. Jego obrazy dojrzewają, wyłaniają się. Dziesiątkami, setkami. Wyglądają na skończone nawet kiedy nie są gotowe.
Ponoć się spieszy, ale kiedy tylko patrzy na coś, to czas przestaje płynąć. Bo on widzi. Nawet te rzeczy, których nie ma. I dopiero, kiedy spojrzysz uważnie na jego obrazy to widzisz to, czego nigdy nie było, bo tylko on jeden potrafił to zobaczyć.
Leszek Możdżer