Gra na wielu membranach
Monika Małkowska
Jedwabne „Szepczące membrany” Dory Hary nie tylko szepczą. Wywołują w wyobraźni odbiorcy echa rozmaitych doznań. Wsłuchajmy się w nie.
Buummmm! Baammm! Sszszsz… Czczcz…
Koliste formy i czyste, przejrzyste kolory ewokują skojarzenia muzyczne. Czerwienie – to mocne uderzenie, perkusja; błękity – piano, pianissimo, smyki, subtelne klawisze; żółcie, oranże – wysokie, świetliste tony trąbki; zielenie – spokój basso continuo; fiolety – organowe pasaże.
To żadna nowość – kolory mają brzmienie. Każdy odcień inaczej oddziaływuje na emocje i psychikę. Dlatego od dawna do opisu barw i tonów używano terminologii muzycznej. I odwrotnie – utwory muzyczne mają (w naszym odbiorze) swój koloryt.
Bo wszelkie bodźce zmysłowe odbieramy instynktem. Wywołują w nas reakcje atawistyczne, wypływające z podświadomości. Nie ma z nimi dyskusji – to odbiór pozarozumowy. .
Bummmm!
Delikatne jak skrzydełka ważki, transparentne jak ślubny woal, pozbawione ram, konturów, wymykające się poza krawędzie, właściwie nieskończone, zarazem niematerialne – kompozycje Dory Hary mają moc.
Nie wiesz nawet, jak wielką.
Walą po oczach pulsujące koła, multiplikujące się w ciągi coraz to delikatniejszych aureoli, zda się – niknących gdzieś w przestrzeni, choć przecież pozostają na płaszczyźnie.
Płaszczyźnie? Czy mgłę można tak nazwać? Bo Dora Hara nie maluje na żadnej solidnej materii, a bardziej na oparach, na sugestii podobrazia. Zamiast płótna, jako podkładu używa połyskliwego nic: jedwabiu.
Szerokie pasma tej mgławicowej tkaniny łączy w wielkie połaci prawie niewidocznym lepiszczem. Powstają z tego ekrany przepuszczające światło, które rozjaśnia tonację użytych barw, zarazem wydobywając z kolorów lśnienie mocniejsze niż jakikolwiek werniks. Półprzezroczyste jedwabne „żagle” obywają się bez blejtramów. Zawieszone w przestrzeni, falują, drgają, trzepoczą wraz z każdym podmuchem, oddechem, ba! głośniej wypowiedzianym słowem.
Niepokój surowca (podkładu) potęguje dynamikę kompozycji.
Ruch w nich, jak we wszechświecie.
Wszystko płynie.
Formy kuliste wtaczają się na siebie, nachodzą, zasłaniają. Nieustanne zaćmienia słońc, ciągłe eksplozje supernowych, stały deszcz meteorów, non stop przemykanie komet.
To gdy patrzeć z daleka. Jednak jeśli spojrzeć z bliska – makrokosmos ujawnia swoje mikro-oblicze. Już z odległości kroku koliste formy otwierają przed nami wnętrza. Okazuje się, że to żadne martwe ciała astralne, lecz żywe organizmy.
W nich rojowisko komórek; w komórkach konstelacje jeszcze drobniejszych cząstek. Też witalnych. Ich żywotność oddają barwy; rytm przeobrażeń odzwierciedla wewnętrzna struktura; logikę przeobrażeń uzmysławia powtarzalność procesów.
Szszszsz!
Odetchnij głębiej, membrana drgnie, jedwabny kosmos animuje się. Usłyszysz wtedy dźwięki.
Im dłużej obcuje się z „Membranami”, tym mocniej rezonują w pamięci, pobudzają echa coraz to innych, kiedyś widzianych obrazów.
Pamięć…
Sto lat temu z okładem Konstantin Čiurlionis, artysta z wykształceniem muzycznym i malarskim, próbuje postawić znak równości pomiędzy muzyką a plastyką. Maluje akwarele w taki sposób, żeby odzwierciedlały jego fantazje muzyczne. Niemal w tym samym czasie Wassily Kandinsky, zaprzyjaźniony z Arnoldem Schönbergiem i zafascynowany jego utworami, usiłuje oddać ich klimat środkami malarskimi – co w 1910 roku doprowadza go do abstrakcji.
Inny wielki nowator sztuki, Paul Klee, obcował z muzyką od urodzenia – więc w jego plastycznych poszukiwaniach nie mogło zabraknąć prób przełożenia dźwięków na obrazy. Z kolei Robert Delaunay, tworząc orfizm (jeszcze przed wybuchem I wojny), dał nim odpór „głuchemu” kubizmowi i „rozśpiewał” abstrakcję. W nazwie kierunku odniósł się do Orfeusza, mitycznej figury artysty, któremu szczególnie bliska była muzyka.
Nad sposobami złączenia obrazu i dźwięku pracowali również eksperymentatorzy filmowi. Pierwszy awangardowy ruchomy obraz, „Balet mechaniczny” z 1924 roku wyreżyserował Fernand Léger. Jego „Balet…” nie ma narracji. To filmowa abstrakcja – ciąg przeplatających się ujęć: koła zębate, tłoki, samochód, twarze, rytmicznie poruszające się postaci, baletnica w nieskoordynowanym, szalonym tańcu… Obrazom odpowiadają intensywnie narastające i cichnące dźwięki. Rzec można – próba oddania rytmu i chaosu tamtej epoki.
Z naszego, polskiego podwórka, a także z bliższych nam czasów, „Szepczące membrany” wywołują z pamięci wibrujące koła i pulsujące fale Wojciecha Fangora i jego pulsujące okręgi.
Ciiii…
Na szczęście, Dora Hara przywołuje swych antenatów mimochodem, bez słów, bez interpretacyjnego naprowadzania. Do nikogo, ani do niczego bezpośrednio się nie odnosi.
Jej prace – to swoiste „powidoki” dzieł innych mistrzów.
A propos – „Powidoki” Władysława Strzemińskiego również pobrzmiewają w skojarzeniowej gamie. Tyle, że autor unizmu usiłował oddać obrazy utrwalone na siatkówce po spojrzeniu prosto w słońce, zaś Dora Hara skłania nas do patrzenia w gwiazdy lub… w światła uliczne, sztuczne, lecz atakujące nasz wzrok intensywniej niż ciała niebieskie.
Kiedy przypatruję się kręgom, kołom, aureolom i poblaskom pojawiającym się na jedwabnych błonach, mam wrażenie, że widzę morze reflektorów aut, sunących ulicami. I cały gwiazdozbiór sygnalizacji świetlnej, neonów, ruchomych napisów i reklam.
Ale w sztuce Dory Hary nie ma nic pewnego: czy odnosi się do natury, czy tworów współczesnej cywilizacji? I dobrze, że tak jest. Bo wieloznaczność – to gwarancja uniwersalizmu oraz ponadczasowości.
Dżdżdż… szszszy…
Jeszcze wciąż brzmią mi w pamięci dźwięki daf, tradycyjnego perskiego instrumentu, przy pomocy którego Prospero wywoływał burze…
Prospero to oczywiście protagonista „Burzy”, najbardziej tajemniczej i wieloznacznej sztuki Szekspira. Niedawno oglądałam w Operze Narodowej ten dramat przełożony na mowę baletu. Co nietypowe – choreograf Krzysztof Pastor powierzył rolę Prospera dwóm wykonawcom, młodemu i starszemu. Ten bardziej zaawansowany wiekiem (wcielił się weń Abbas Bakhtiari, Irańczyk mieszkający w Paryżu, mistrz gry na daf) nie porusza się jak baletmistrz. Czaruje widzów i kiełzna żywioły grą na płaskim bębnie, owym daf. Wielka okrągła membrana, naciągnięta na niewysoką obręcz, pozwala wydobyć niezwykłą gamę dźwięków, często imitujących odgłosy natury. Abbas-Prospero uderza w instrument palcami lub dłonią. Jednocześnie, manipuluje nim jak rekwizytem, zarazem elementem ciała.
Podobną magię widzę w pracach Dory Hary. Ona też uruchamia „membrany” swoim dotykiem. Nie może się pomylić – bo tu nic nie da się poprawić. Malarstwo na jedwabiu wymaga bezbłędnego opanowania techniki alla prima. I nieomylności ruchów. I dlatego patrząc na „Szepczące membrany” przypomniał mi się Abbas-Prospero grający na membranie daf.
Czy Dora Hara wywoła burzę? Mam nadzieję – burzę skojarzeń.